środa, 13 kwietnia 2011

A właśnie, że popłynę!

Padła propozycja. Popłyniesz ze mną dookoła świata, na jachcie, który zbuduję? Padła przy wódce. Ale nie była to gadka w stylu budowania „zamków na piasku”, tylko jak najbardziej poważna, i nawet częściowo przemyślana oferta. No i co odpowiedziałem? A cóż mógłby odpowiedzieć żeglarz  mazurski? Oczywiście, że popłynę. Śmiechem – żartem, to nawet złożyłem stosowne zobowiązanie na piśmie. Przewidzieliśmy też karę, gdybym jednak się rozmyślił. Miałbym wtedy zjeść kilogramową puszkę Whiskasa na głównej ulicy mojego miasta. Fuj! Rzecz nie odbędzie się „na dniach”. Wyprawa jest wstępnie przewidziana za jakieś dwa, może trzy lata. Kupa czasu. Ale też nie tak wiele, biorąc pod uwagę, że ów jacht nie istnieje jeszcze nawet na desce kreślarskiej. Ale powstanie. Jest to dla mnie więcej niż pewne.
Przyjaciel, który mi to zaproponował ma już kilka jachtów pływających na Mazurach jako jednostki czarterowe. Teraz wynajął projektanta, który zaprojektuje mu jednostkę dostosowaną do potrzeb jego działalności. Jeśli ta jednostka (i projektant oczywiście też) się sprawdzi, to wpłynie zlecenie na zaprojektowanie jednostki oceanicznej dla sześciu osób.
I właśnie jedną z nich będę ja...
Kolega Daniel ma stopień sternika morskiego, drugi członek wyprawy kapitana. Tylko ja jestem jedynie żeglarzem... I to obeznanym tylko z Mazurami. I tak sobie myślę, że to może nawet śmieszne, bo jeżeli opłyniemy Horn, do przyjmą mnie do bractwa Kaphornowców... Mnie, żeglarza mazurskiego. No i zaczynam żyć tą przygodą. Wprawdzie jachtu jeszcze nie ma, a ja już myślę, jak to opowiem kiedyś wnukom. W końcu nie każdy ma szansę opłynąć świat.
Wiem, że będzie ciężko. Czytam prasę żeglarską, czasem też coś z literatury marynistycznej. Wiem, że to nie jest bułka z masłem. Wiem, że to kilka miesięcy ciężkiej pracy, wyrzeczeń i ryzyka. Wiem, że można z takiej wyprawy nie wrócić... Ale jak to mówią: „do odważnych świat należy”! No właśnie... I tu muszę się przyznać, że jakoś szczególnie odważny, to  ja nie jestem... Rzekłbym nawet, że lekko czuć ode mnie tchórzem. Niestety. Nie podoba mi się to w mojej skromnej osobie, ale taka jest smutna prawda. Czemu więc popłynę? Powodów jest wiele. I najważniejszym z nich nie jest bynajmniej wizja jedzenia kociego obiadu. Po pierwsze: bo bardzo chcę. Może wynika to z tego, że jak się powiedziało „A”, to czasem pcha człowieka, żeby powiedzieć „B”. W moim przypadku powiedzeniem „A” było rozpoczęcie przygody z żeglarstwem na Mazurach. Nawiasem mówiąc, również za sprawą wyżej wymienionego Daniela, który teraz chce mnie zabrać na „wielką pętlę”. Po drugie: bo już obiecałem. Po trzecie: myślę, że w życiu każdy z nas dostaje choć raz szansę przeżycia wielkiej przygody. Niektórzy z niej skorzystają, inni się wystraszą. Jeszcze inni po prostu jej nie zauważą, w chwili, w której pukała do drzwi. Ja ją zauważyłem. I popłynę za nią tam, gdzie wiatr poniesie.
Świadomość ryzyka na pewno mi w tym nie przeszkodzi. Bo przecież nie ma na tym świecie nic za darmo. A ryzyko, strach, może również ból, pot i łzy są właśnie ceną za wielką przygodę. Według mnie nie wygórowaną ceną, biorąc pod uwagę to, co można otrzymać w zamian. To, co można przeżyć. Również to, czego można nauczyć się o sobie.
I jeszcze jedno: wolność. W dzisiejszym świecie oceany, to jedno z ostatnich miejsc, gdzie można się poczuć wolnym. Jest się na wodach eksterytorialnych, z dala od przepisów i urzędniczej głupoty. Z dala od podatków i rat kredytowych. Z dala od codzienności. Towarzysze zrobią wszystko, byś przeżył, a Ty musisz zrobić wszystko, by Twoi Towarzysze byli bezpieczni. Trzeba na sobie bezwzględnie polegać, bezwzględnie sobie ufać. A wokół szum oceanu....
A potem powrót do ludzi i miejsc najbliższych sercu. I tylko tak myślę, czy po powrocie nie będzie coś człowieka wzywać z powrotem na ocean? Ale o tym Napiszę Wam kiedyś. Za jakieś trzy lata.

Radosław Małecki

Zapraszam także do czytania moich felietonów na: http://www.motozagadka.blogspot.com/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz