sobota, 23 kwietnia 2011

Co z tym światem?

Pytanie samo w sobie jest wielkie i można je zadawać do woli w każdym aspekcie funkcjonowania naszej małej planetki. Mnie jednak interesuje tu tylko jeden składnik funkcjonowania rzeczywistości, w której żyjemy. Chodzi mi mianowicie o ekonomię.
A dokładnie o to, jaka będzie ta szeroko rozumiana ekonomia w świecie „pokryzysowym”. Czy rzeczywiście świat zmieni się tak bardzo? Czy jeżeli nawet, to na długo?
Wszyscy nagle twierdzą zgodnie, że potrzebne są nowe rozwiązania. Ale czy to nie jest tylko gadanie? Czy to nie jest przypadkiem tak, jak z samochodami napędzanymi elektrycznością? Gdy ropa kosztowała niemal 150 dolarów (a miała kosztować nawet 200-250), to oburzano się, że producenci aut nie mają ciekawych propozycji o napędzie elektrycznym. Zaczęli więc pokazywać na różnych targach sklecone na prędce modele koncepcyjne. Ale (spójrzmy prawdzie w oczy) kto wyda na to teraz miliony dolarów, gdy baryłka kosztuje trochę ponad 40 dolarów? A jaki jest sens takich samochodów w kraju takim jak Polska, gdzie niemal cały prąd pochodzi ze spalania węgla?
A hybrydy? Ja uważam, że to ślepa uliczka. Pomyślcie tylko o utylizacji tych zaawansowanych technologii. Mniejsze nieco spalanie nie rekompensuje ich ceny i szkodliwości. Hybryda to nie ECO, to LIFESTYLE, czy to się komuś podoba, czy nie. Tu potrzebny jest rozwój w ramach już istniejących technologii. Mam na myśli zwykły silnik spalinowy, który w dużym samochodzie będzie palił 5 zamiast 18 litrów. Jest to podobno osiągalne i nic więcej w tej materii nie trzeba tworzyć.
No więc co z tą ekonomią? Ja myślę, że nic wielkiego się nie stanie. Na pewno nic, co mogłoby na długo zmienić oblicze świata. A to dla tego, że jest w tym wszystkim czynnik ludzki. Czy ludzie, którzy zasiadali w Lechmanie, we wszelkiego rodzaju funduszach i innych instytucjach związanych z kapitałem powiedzą sobie: OK, zarobiliśmy już dość, chodźmy na emeryturę. Nie! Nie powiedzą tak. Ci ludzie znają się na swojej robocie i czekają tylko na dogodną okazję, by wrócić na rynek. Ci którzy byli najlepszymi specjalistami od akcji nie staną się jutro specjalistami od pielenia ogródków.
Obecna sytuacja sprawiła, że państwa przejmując pakiety akcji uzyskały wpływ na instytucje finansowe. To jest ciekawe, a raczej będzie ciekawe. Co się będzie działo, gdy świat „odbije”? Albo państwo będzie chciało mieć faktyczny wpływ na zarządzanie daną instytucją, albo akcje odsprzeda. Jeżeli zrobi to drugie (a na to stawiam), to świat się faktycznie nie zmieni. Banki będą robić kasę, państwa zarobią na akcjach i wszyscy będą zadowoleni.
A może jednak zwycięży pokusa zarządzania bogatą firmą i czerpania zysków z dywidendy? Za przykład niech posłużą spółki naszego rodzimego Skarbu Państwa. o doborze na wysokie stanowiska nie decydują kwalifikacje menadżerskie, a nominacje partyjne, kontrola wysokości dochodów powoduję odpływ ludzi najzdolniejszych do sektora niepaństwowego. Tak więc na dłuższą metę nie może to się udać w żadnej dużej gospodarce.
Istnieje wprawdzie coś o nazwie Grameen Bank prof. Yunusa, noblisty z 2006 roku. Dla niewtajemniczonych powiem tylko, że jest to bank w Bangladeszu, który udziela pożyczek biedniejszej części społeczeństwa, na korzystnych zasadach, kontrolując wydawanie środków. Zysk tego banku nie jest wielki, nie ma więc niebotycznych premii dla zarządu. Wydaje się jednak, że instytucja ta będzie musiała pozostać odosobnionym przykładem. Bo wyobraźcie sobie, że nagle świetnie zarabiający pracownicy wielkich instytucji finansowych idą pracować niemal społecznie. Nie możecie sobie tego wyobrazić? Ja też nie! Ponadto wydaje mi się, że Grameen Bank nie jest tak naprawdę bankiem, a pomysłem na inny sposób redystrybucji pieniądza w społeczeństwie. Pomysłem niewątpliwie sprawiedliwym, ale skazanym na niepowodzenie.
Tak się składa, że nigdy pomysły sprawiedliwe się nie sprawdziły. Weźmy socjalizm, faszyzm, komunizm i do tego kapitalizm. Bez względu na to, jaki system weźmiemy pod lupę istnieją w nim ludzie mający nieporównywalnie lepiej, niż reszta społeczeństwa. Bo w kapitalizmie jest to prezes korporacji, a w socjalizmie dyrektor zrzeszenia. Chodzi po prostu o to, że w każdym systemie są jednostki bardziej wybitne od reszty społeczeństwa. Niektórzy są wybitni naprawdę, inni bywają miernotą, ale mają wielki upór i siłę przebicia. Tacy ludzie osiągną szczyty bez względu na to jak nazwiemy ustrój. To się sprawdzało zawsze i sprawdzać się będzie, bo taka jest ludzka natura. Jesteśmy drapieżnikami.
Ale wracając na chwilę jeszcze do prof. Yunusa.... Myślę, że warto zwrócić uwagę na pewną rzecz. Mianowicie na redystrybucję dóbr. Jeżeli nie przemawia do kogoś sprawiedliwość społeczna, to niech spojrzy na to przez pryzmat biznesu. Więcej ludzi mogących pozwolić sobie na godne życie, to więcej sprzedanych telewizorów, komputerów, samochodów itp. I tu jest chyba pole do popisu dla państw. Po sprzedaży pakietów kontrolnych spółek (za kilka lat i z zyskiem), można pomyśleć o jakiejś w miarę sprawiedliwej redystrybucji tych zysków. Yunus chętnie Wam (państwom) pomoże.
Ale tak się zapewne nie stanie. Bo świat nie zmieni się mocno... W końcu jesteśmy drapieżnikami...

Zapraszam także do czytania moich felietonów na: http://www.motozagadka.blogspot.com/

1 komentarz:

  1. ciekawy art.skopiowałem go na swoją stronkę odwiedzając Twoją nie omieszkamoglądnąć paru reklam. Polecam równierz swoje w rewanrzu
    www.nakoncudrogi.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń