środa, 27 kwietnia 2011

Dwie plagi

Według „Słownika wyrazów obcych” plaga to: „<łac. Dosł. Uderzenie> 1. klęska, nieszczęście, dopust, kara; 2. plagi (lm), daw. Cięgi, razy, chłosta.”
Krótko mówiąc jest to coś nieprzyjemnego. W języku potocznym (wydaje mi się) plaga jest rozumiana jako choroba obejmująca duży obszar i niosąca śmierć milionom ofiar.
Wydawać by się mogło, że zdrowy rozsądek i zaszczepiona w naszych mózgach przez ewolucję chęć przetrwania powinny sprawiać, że trzymamy się od takich rzeczy z dala. A jednak nie. Nie dość, że nie trzymamy się od tego w bezpiecznej odległości, to jeszcze sprowadzamy je sobie sami na głowę. Co więcej, budujemy im pomniki i jakby tego było mało, poczytujemy je jako zalety, jako standardy moralne i na domiar złego wpajamy je następnym pokoleniom. O czym mówię? Mówię o dwóch największych według mnie plagach w dziejach ludzkości. O plagach, w porównaniu z którymi wszelkie ptasie grypy, hiszpanki, czarne ospy i cholery nie są nawet trądzikiem wieku dorastania. No, chyba że nic nie wiem otym, że trądzik zmasakrował jakąś większą ludzką populację.
Te dwie plagi to: wiara i patriotyzm. To dwie największe choroby umysłowe wszechczasów i dwóch największych zabójców. W imię wiary rozpętywano wojny, palono na stosach, kamienowano niewierne żony itd., itd...... Co gorsza wiele z tych rzeczy robi się nadal. W imię najwyższego oczywiście. Patriotyzm też zresztą wielkiego pożytku światu nie przyniósł. No chyba że za pożytek uznamy wojny, prześladowania i obozy koncentracyjne.
Te dwie choroby opierają się na debilnych przeświadczeniach, które w uproszczeniu wyglądają tak: wiara twierdzi, że istnieje jakieś „życie po życiu”, a w związku z tym nasze obecne życie (według mnie jedyne, które mamy) jest niewiele warte, a prawdziwa impreza zaczyna się później. Co więcej skrzywdzenie niewiernego daje nam bilet na tą bożą bibkę. Jakby tego było mało, możemy też na nią wpuścić (wprawdzie kuchennymi drzwiami, ale zawsze) niewiernego, pod warunkiem jednak, że jego śmierć będzie odpowiednio okrutna – możemy na przykład spalić go na stosie. Gdybyśmy jednak potorturowali go wpierw trochę, to chyba byłoby jeszcze lepiej. Co do patriotyzmu, to ten znowu zakłada, że trawa wewnątrz granic naszego kraju jest nieco bardziej zielona, ludzie lepsi i bardziej „wyewoluowani”. Jednak jeśli postawimy nasze brudne buciory na ziemi sąsiadów (bo potrzeba przecież większej przestrzeni życiowej), to tam trawa również zazieleni się bardziej.
Najlepiej wygląda jednak połączenie tych dwóch intelektualnych katastrof. Tragedia na wielką skalę będzie wówczas murowana.
            Oczywiście można powiedzieć, że nie każdy mordować za wiarę i nie każdy chce podbić jakiś inny kraj. Przecież istnieją umiarkowani wierzący i umiarkowani patrioci. Doprawdy? Może i tak jest jest. Jednak główny problem z tymi dwoma postawami polega na tym, że ich przedstawiciele twierdzą, że nie muszą nic udowadniać, to im trzeba czegoś dowodzić. Słuszność ich poglądów opiera się na przyjętych z góry założeniach. Bóg jest i kropka! Jestem patriotą, bo to ziemia moich ojców. I co z tego? Ziemią Twoich pra, pra, pra dziadków jest afryka, bo wszyscy stamtąd pochodzimy. Broń więc może Etiopii.
            Patriotyzm jednak ma pewną cechę, której nie ma wiara. Ziemię, którą tak bardzo się kocha można chociaż wziąć do ręki, można dotknąć zabytków, pojechać w góry (gdzieś indziej też oczywiście są góry, jednak te „nasze” z jakiegoś powodu są rzekomo najpiękniejsze). Wiara nie oferuje nawet tego. Czyli fanatycy zabijają za coś, czego prawdopodobnie nie ma, bo nie ma żadnego racjonalnego powodu by to „coś” musiało istnieć.
Gdy słyszę o religii i o patriotyzmie nasuwa mi się tekst Kazika: „żadna idea nie jest warta życia” – ani jednego życia – to już dodaję od siebie.

Radosław Małecki

Zapraszam także do czytania moich felietonów na: http://www.motozagadka.blogspot.com/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz